Sztokholm. 03.03.2012.
Miasto królów. Pierwszym przystankiem na naszej północnej trasie jest Sztokholm. Jadąc przez to miasto nie sposób się tam nie zatrzymać choćby na chwilę. Czasu na zwiedzanie mamy niewiele ale godzinny spacer po przepięknej starówce zawsze robi niezwykłe wrażenie.
Krótka wizyta na dziedzińcu królewskiego zamku, spacer po labiryncie klimatycznych uliczek i odwiedziny w kilku sklepach z antykami – oto nasz program. Wśród licznych starych pamiątek znajdujemy kilka wspaniałych eksponatów związanych z kulturą Samów do Muzeum Eskimoskiego w Republice Ściborskiej. Cena jest na razie dla nas nie osiągalna – może w drodze powrotnej muzeum zyska jakiś nowy eksponat.
Koło podbiegunowe i 1000 kilometrów przez las. Praktycznie od Sztokholmu jedziemy przez las. Non stop za oknami auta widać aż po horyzont olbrzymie połacie leśne. Dominuje głównie sosna i świerk. Mimo małych rozmiarów mają one po wiele lat – rosną na ubogim, skalistym podłożu. Po 2 dniach i ośmiu godzinach od wyjazdu z Republiki Ściborskiej osiągamy pierwszy poważny, północny etap – koło podbiegunowe. Wygląda trochę mniej okazale, niż słynne koło Rovaniemi -wioski Św. Mikołaja ale to ta sama szerokość geograficzna. Ciekawie wygląda porównanie tej szerokości geograficznej z innymi miejscami w świecie. Jesteśmy na tej samym szerokości co południowa Grenlandia czy północnej Alaska. Przed nami jeszcze około 700 kilometrów na północ… Gdy dojedziemy do Alty będziemy powyżej 70 stopnia szerokości geograficznej północnej. Czyli m.in.: powyżej Murmańska, Inuvika na Alasce lub Panaku na Syberii. Takie porównanie robi wrażenie…
Dwie granice i zorza polarna. Pokonujemy dwie kolejne granice szwedzko-fińską i fińsko-norweską. Mimo późnej godziny mamy małą kontrolę na norweskiej granicy. To już wielka rzadkość w Skandynawii. Norweski pogranicznik ogląda nasze nieskończone ilości jedzenia…i przeróżnych rzeczy…Od razu domyśla się, że jedziemy na Finnmarkslopet. Kontrola kończy się bardzo serdecznymi życzeniami. O tej porze roku to właśnie Finnmarkslopet elektryzuje i zupełnie dominuje nad spokojnym życiem mieszkańców Finnmarku, a do tej najzimniejszej europejskiej krainy ściągają masterzy ze wszystkich stron. Wyjeżdżamy z rejonu tajgi i wjeżdżamy w tundrę. Od tej chwili towarzyszą nam tylko coraz bardziej karłowate brzozy omszone, majestatyczne skały,
zamarznięte wodospady i witająca nas zorza polarna. Od paruset kilometrów jedziemy już tylko lodową drogą. Zwyczajowo w Norwegii zimą nie posypuje się niczym dróg. Są one non stop oblodzone, co wymaga od kierowców mocnych nerwów, panowania nad autem i … dobrych opon. My wprawdzie nie jedziemy na standardowo używanych tu oponach z kolcami ale mamy dobrego kierowcę. Darek (przyp. Dariusz Szajdek – odpowiadający za transport na wyprawie) zna już drogę dosłownie na pamięć – jest to już jego trzecia wyprawa z Biegnącym Wilkiem. Około 20 kilometrów
przed Altą rozpoczyna się bardzo trudny zjazd serpentynami w dół wąwozu. Słuchamy opowieści Darka o jego pierwszej przygodzie z tym odcinkiem drogi. Włosy mu wtedy stały “pionowo”… teraz już takich emocji na szczęście nie ma. Przed północą po 2 dniach i 16 godzinach lądujemy na campingu koło miejscowości Alta. Zatem jesteśmy na miejscu.

Pierwszy trening. Śpimy dosłownie “jak zabici”. Poprzednie 2 noce spędziliśmy w aucie. Temperatura w środku auta w nocy spadała znacznie poniżej zera, brak miejsca i nie wygodna pozycja zrobiły swoje. Nasz zaprzęg jest bardzo młody. Przyzwyczajony do jazdy drogami leśnymi. Tutaj panują zupełnie inne warunki i ogromne przestrzenie. Jak nauczyć w kilka dni psy do biegania tylko po wąskich ścieżkach ubitych przez skutery. Pierwszy trening nie był “bułką z masłem”. Kilka wywrotek, kręcenie “piruetów” na lodzie i …obawa przed wjechaniem w nie zamarznięty fragment Rzeki Altaelva. Dopiero po kilkunastu kilometrach i przeżyciu paru ekstremalnych sytuacji liderki zaprzęgu: Liina i Asajuk zaczęły rozumieć o co chodzi w jeździe po zamarzniętej rzece. Na treningu spotyka nas miła niespodzianka – mijamy się z 2 zaprzęgami Rogera Dahla. Ten legendarny maszer (m.in. zwycięzca zeszłorocznej edycji wyścigu) po raz pierwszy od 26 lat nie będzie startował w wyścigu, a jedynie będzie pełnił rolę handlera (pomocnik maszera) dla swojej wolontariuszki, która pracuje z jego psami. Mieszkamy na campingu. To tradycyjny sposób biwakowania zimowego w Norwegii. Zajmujemy w cztery osoby małą kabinę campingową…za jedynie 280 złotych za dobę…. Ceny norweskie w żaden sposób nie pasują do polskich. W naszym kraju za taką cenę moglibyśmy spać w kilkugwiazdkowym hotelu, a tu starcza taka kwota jedynie na małą “kajutkę” na campingu. Bez wody ale za to ciepłej. Na campingu, mimo zimy sporo osób mieszka w przyczepach campingowych, karawanach. To taka lokalna tradycja….Obok nas domek zajął najsławniejszy maszer w Europie – dwukrotny zwycięzca Iditarod (1800-kilometrowy wyścig na Alasce) – Robert Sorli.
Alta Stand Camping, Finnmark, 05.03.2012, godz. 23:00